wtorek, 6 maja 2014

19. ...Joe tu był?...

Przetarłem leniwie oczy i podniosłem się do pozycji siedzącej. Moje usta były tak suche, jakbym nie pił od kilku dni, dlatego ostrożnie chwyciłem stojącą na stoliku obok szklankę z wodą  i wypiłem całą jednym haustem. W mojej pamięci znowu wyryła się się czarna dziura, która pochłonęła wszystkie wydarzenia rozgrywające się od mojej poprzedniej pobudki. Czy to sprawka Joe'go? To najbardziej prawdopodobny ze wszystkich scenariuszy... Byłem wściekły. Żałowałem, że go poznałem.
Całe moje ciało było dziwnie otępiałe i ociężałe. Z westchnieniem ulgi przeciągnąłem się napinając zastygłe mięśnie. Jak robiłem to od kilku miesięcy zająłem się też moimi nogami. Nie mogłem znieść ich widoku, dlatego skrupulatnie rozmasowywałem każdy ich odcinek przez kołdrę. Każdego dnia, kiedy to robiłem miałem w duchu cichą, głęboko skrywaną nadzieję, że w pewnym  coś poczuje.... Jednak dalej nic to nie dawało. Jakby ktoś przeczepił do mojego ciała dwie zupełnie nie pasujące, zepsute kłody jako karę. Tylko co ja takiego zrobiłem, że zasłużyłem sobie na taki los?
Wiedziony tą myślą włączyłem laptopa i zacząłem przeglądać stare wiadomości ze mną w roli głównej. Chciałem przekonać się jaki byłem, a to co zobaczyłem upewniło mnie w przekonaniu, że to co mnie spotkało było Bożą karą.
Byłem skończonym idiotą. Zachowywałem się jak jakiś rozkapryszony dzieciak.Wielki bachor, który musi dostać wszystko czego pragnie... portale plotkarskie mnie uwielbiały. Byłem niedościgniony w liczbie wpadek i romansów, dzięki czemu zawsze było o czym pisać. Jak mogłem... jak mogłem robić coś tak okropnego? Dlaczego tyle ludzi musiało przeze mnie cierpieć?
Wściekły zamknąłem laptopa i rzuciłem go na drugą stronę łóżka. Nie mogę dopuścić, abym znowu stał się takim człowiekiem jakim byłem kiedyś... po prostu nie mogę.

*

-Nathan? Jak się dziś czujesz? - usłyszałem kobiecy, tak dobrze znany mi głos - Może jesteś głodny? Powinieneś w końcu zacząć jeść... na kroplówkach długo nie pociągniesz
Zachowywała się, jakby nic się nie stało... Po prostu weszła jak gdyby nigdy nic i stoi teraz przy mnie czekając na moją odpowiedź. Jak można być tak bezczelnym?!
-Wiesz co Kate... ciągle zastanawiam się dlaczego nie zostałaś aktorką, marnujesz się tu, a w Hollywood mogłabyś zrobić niezłą karierę. Ta gra na emocjach, udawanie, że nie masz o niczym pojęcia i jesteś tylko niewinną, słodką panią doktor... no wiesz ja nie wiem jak biorą to pod uwagę reżyserzy, ale u mnie masz Oskara - mówiłem przesiąkniętym ironią głosem, akcentując każde słowo, aby dotarło do niej, że ją przejrzałem i całą gra skończona
Ona jednak wpatrywała się we mnie tępym wzrokiem i jeśli to było udawane zaskoczenie, to była mistrzynią.
-Ja... ja...oo czym ty mówisz? - zapytała patrząc na mnie tymi swoimi pięknymi niebieskimi oczami przepełnionymi szokiem
I wtedy zacząłem mieć wątpliwości co do jej udziału w tym planie. Mimo wszystko chciałem się upewnić.
-Dlaczego znowu go tu przysłałaś, co? Aż tak zależy ci żebym trafił przez to wszystko do psychiatryka? Przyznaje, że do tego już mi niedaleko nawet bez niczyjej pomocy
-Ale o kim ty mówisz?! - odparła coraz bardziej zdezorientowana i zdenerwowana całą sytuacją Kate
-Dobrze wiesz o kim, chodzi mi o tego idiotę Joe'go, naprawdę przestań udawać, że nic o tym nie wiesz, bo to jest tylko coraz bardziej żałosne... - dokończyłem znużonym głosem
Odpowiedziała mi długa cisza, po której z szokiem i niedowierzaniem w oczach usłyszałem
-... Joe tu był? ....

*Kate*
Jak on mógł?! Prosiłam go o jedną, jedyną przysługę, a nie akcję charytatywną! On zawsze potrafi wszystko spieprzyć...
Niemal biegłam przez wypełniony ludźmi korytarz szpitala, aby jak najszybciej znaleźć się w moim gabinecie. Gdy w końcu do niego dotarłam, zatrzasnęłam za sobą drzwi i ciężko opadłam na fotel. Nie musiałam długo czekać, a chwilę później przyszła do mnie Mezzy
-Wszystko w porządku Kate? - zapytała z troską w głosie - Nie wyglądasz najlepiej
-Wszystko dobrze... ja tylko... - zaczęłam, po czym zrywając się nagle bez zastanowienia szybko wzięłam klucze do samochodu  i zarzuciłam na ramiona płaszcz - przekaż ordynatorowi, że musiałam wyjść w bardzo pilnej sprawie i wrócę wieczorem
-Ale...
-Muszę załatwić coś bardzo istotnego i sprawa nie może czekać, ale nie mogę ci nic więcej powiedzieć, porozmawiamy później
Ledwo skończyłam mówić, a już szybkim krokiem zmierzałam na parking. Moja nowa, honda stała zaraz pod szpitalem, dlatego nie miałam problemu z jej znalezieniem. Nie minęło 5 minut, a już przemierzałam londyńskie ulice skąpane w blasku wschodzącego słońca. Miło było obserwować miasto budzące się do życia, tym bardziej, że rzadko miałam taką okazję. Wszędzie roiło się od zabieganych ludzi spieszących się do pracy. Ich zazwyczaj wyblakłe ubrania zlewały się z kolorami budynków, przez co nieraz ciężko było ich dostrzec. Mimo całej swojej zwykłości wszystko było tak niesamowite. Szkoda, że nie mam okazji zakosztować smaku porannej kawy od jednego z przydrożnych sprzedawców... Niemal mogłam poczuć ten niebiański aromat i kojący smak w moich ustach. Ale wróćmy do rzeczywiści. Przez te moje rozmyślania niemal zapomniałam jak wściekła jestem, przez co to uczucie wróciło teraz do mnie ze zdwojoną siłą. Przycisnęłam mocniej pedał gazu i ruszyłam, kierując się w tak dobrze znanym mi kierunku.
Podróż na drugi koniec miasta zajęła mi 3 godziny, co było zasługą ciągnących się kilometrami porannych londyńskich korków. Wjechałam między stare budynki, by zatopić się w wijących się między nimi małych uliczkach. Po kilku minutach znalazłam się pod starym, obskurnym blokiem. Połowa jego okien zabita była deskami, wokół walały się sterty śmieci, a w głębi ciemnej uliczki słychać było czyjeś rozmowy.
Po plecach przeszły mi ciarki. Nie czułam się tu bezpiecznie, ale buzująca we mnie wściekłość nie pozwoliła mi się do tego przyznać. Pewnym krokiem weszłam do budynku i ruszyłam po schodach na 4 piętro. Odgłos stawianych przeze mnie kroków odbijał się echem w pustym korytarzu, przez co zaczynałam się coraz bardziej bać. Tu było za cicho... W połowie drogi zatrzymałam się gwałtownie, ale moje walące serce i pulsująca w uszach krew nie pozwoliła mi usłyszeć żadnych innych dźwięków. Ale moje ciało jasno dawało mi jeden wyraźny sygnał. Ktoś mnie śledzi. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej pędem ruszyłam na górę. Gdy zobaczyłam przed sobą drzwi z numerem 22 głęboko odetchnęłam z ulgą i nie czekając ani chwili wpadłam do środka.
Przywitał mnie pusty hol. Było w nim zimno, a porozwalane po podłodze szmaty nadawały niechlujny wygląd całemu pomieszczeniu. Nie musiałam długo czekać na na właściciela mieszkania. Powolnym krokiem wyszedł zza pobliskiego rogu z pustą szklanką w ręku. Miał na sobie czarny bezrękawnik, przez co widać było jego umięśnione ręce. Spodnie tego samego koloru były niemal idealnie dopasowane, a glany, które miał na nogach nadawały osobliwego charakteru całości. Jego rozczochrane włosy w bezładzie opadały na czoło, a zimne oczy patrzyły na mnie pustym wzrokiem
-Witaj Kate - usłyszałam znużony, zachrypnięty głos, przez który cała moja złość gdzieś się ulotniła... ale nie mogłam zostawić tak całej sprawy
-Zapewne domyślasz się czemu tu przyszłam, prawda? - założyłam ręce na piersiach, aby nadać sobie bardziej złowrogiego wyglądu, jednak nic to nie poskutkowało
-Nie mam pojęcia... stęskniłaś się? Jak miło - odwrócił się do mnie tyłem i ruszył w stronę czegoś co w normalnym domu wygląda jak salon
Poszłam za nim, a to co zobaczyłam napełniło moje serce jeszcze większym żalem. W pokoju znajdowały się może jakieś 4 meble, wszędzie pełno było poukładanych w kupki gazet i zdjęć, a wokół unosił się zapach alkoholu. Joe zwalił się na jedyny w tym pomieszczeniu fotel i wypełnił szklankę do pełna koniakiem.
-Jesteś pijany - powiedziałam bezwiednie, opuszczając bezradnie ręce
-Brawo młoda, jak na to wpadłaś? - usłyszałam stłumioną odpowiedź
-Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywał! Jestem od ciebie starsza! - zdenerwowałam się, poniewczasie zdając sobie sprawę, że to i tak bezsensu
-Dobra, dobra... przyszłaś tu w sprawie tego chłopaka, prawda? - zapytał unosząc na mnie swój znużony wzrok
-Jakim prawem do niego przyszedłeś? Twoja ingerencja w tą sprawę powinna skończyć się wtedy, kiedy się zaczęła! - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, chcąc zmusić go, by odpuścił
-W takim razie uznaj to za moją misję, bo tym razem tak łatwo nie odpuszczę
-To nie jest twoja sprawa Joe! Nie masz prawa się w to mieszać!
-Ach tak? To może wyjaśnisz mi dlaczego ten chłopak leżący na twoim oddziale, pod twoją opieką jest naćpany?! - gniew, który pojawił się w jego oczach spowodował, że na moim ciele pojawiły się ciarki
-Nać... ale... skąd ty... - nie potrafiłam się wysłowić i to był mój błąd...
-Czekaj... Ty o tym wiedziałaś?! - wstał wbijając we mnie lodowate spojrzenie
Wpadłam.
-Nie! Jak możesz nawet... - zaczęłam, ale już było za późno
-To ta cała pielęgniarka, tak? Od razu wiedziałem, że z nią coś jest nie tak
-Nie... Joe... to ja podałam mu te narkotyki

.......................................................
Hey! 
Wiem, że długo mnie nie było, za co przepraszam, ale moja wena i czas mnie nie rozpieszczają ;d
Obiecuję, że postaram sie tym razem dodać coś szybciej :)
Jak Wam się podobało? Mi zakończenie i całą reszta nie szczególnie, ale to tylko moja opinia xd
Ocenę co do długości rozdziału i całej reszty zostawiam Wam ;)
Przyznam szczerze, że teraz gdy nie będzie już TW ciężko będzie mi się pisało, ale postaram się zrobić co w mojej mocy :(
Czekam na Wasze opinie! ;*
Wasza Sierr ;*****
  
P.S. Z góry przepraszam za wszystkie błędy xd



piątek, 21 marca 2014

18. ...Nigdzie się stąd nie wybieram...

Jasno-niebieskie ślepia wbijały się we mnie niczym dwa przecinające mnie na pół sztylety. Zagłębiając się w nie znów traciłem kontakt z rzeczywistością, toną w ich nieskończonej toni. Mój cały świat zdawał się ograniczać tylko do tych dwóch stałych, niezmiennych punktów, które bez oporu rozcinały na części moją duszę, starając się odkryć te najgłębiej schowane w niej tajemnice.
Reszta nie miała znaczenia. Była w tym momencie tylko rozmywającą się dookoła mnie mgłą... mgłą...
W tej chwili wszystko do mnie wróciło. Przed oczami zamajaczył mi czarny, pusty korytarz, na którego środku znajdowały się drzwi. Wielkie, monumentalne, w żaden sposób nie pasowały do tego miejsca. Były jak wyrwane z innej epoki... Majestatyczny mahoń został idealnie oszlifowany. Jego gładka powierzchnia  wydawała się mieć w sobie jakiś mroczny blask, który w niemożliwy do wytłumaczenia sposób emanował w przestrzeń, czyniąc ją jeszcze bardziej tajemniczą niż przedtem. 
Zza lekko uchylonych drzwi powoli wypływały kłęby mgły. Ich smugi wiły się po podłodze niczym białe, smukłe węże powoli zmierzające przed siebie.
Mój puls przyspieszył nagle, wprawiając świat dookoła w ten sam monotonny rytm.
Usłyszałem za sobą głęboki, równy oddech.
-Nathan... Nathan... - szept ten zdawał się odbijać echem w moich uszach, ale był on inny od tego,który słyszałem ostatnio...
Poczułem na swoim karku delikatny dotyk smukłych, zimnych palców, które powoli badały każdy fragment mojej szyi.
Przymknąłem oczy i poddałem się.
Czułem jak każdy dotyk delikatnych jak jedwab opuszków palców zostawia na mojej skórze kojący ślad. Pod moimi powiekami zrobiło się wilgotno przez zbierające się pod nimi łzy. Łzy ukojenia.
Całe moje ciało zaczęło powoli się odprężać. Cały ból jaki czułem ustępował. To było coś niesamowitego.
-Nathan...Nathan! - głos był coraz bardziej natarczywy, ale ja nie chciałem wracać
Tu było moje miejsce. Pośród tego mroku, gdzie nikt nie mógł mnie znaleźć... Mrok... zdawało mi się, jakbym znów cofnął się w czasie.
Znajdowałem się teraz na bezkresnym pustkowiu z oczami wbitymi w rozciągającą się nade mną czarną otchłań. Dookoła panowała ulewa, jednak żadna ze spadających w dół kropel nie dotknęła mojego ciała. Ze wszystkich stron pustkę zaczęły wypełniać rozciągające się na tle czarnej otchłani błyskawice, ale nie było słychać żadnego grzmotu. Jakbym stał w samym środku odciętej od świata próżni.
Przez moją głowę przelatywały zamazane obrazy, które wydawały mi się tak znajome... i znowu usłyszałem ten głos...
-Nathan! NATHAN! - wołał, starając się przedrzeć do mojego umysłu
Wtedy poczułem jakby jakaś niewidzialna siła zaczęła odciągać mnie od tego miejsca. Traciłem grunt pod stopami.
'Nie! Nie! Ja nie chcę!' - krzyczałem na cały głos... a może tylko zdawało mi się, że to robiłem...
Pustkowie gwałtowanie zaczęło się oddalać, a ja leciałem dalej... Nagle znalazłem się w jaskrawym pomieszczeniu o ścianach w kolorze zimnej bieli. Szpital. Tylko to miejsce może tak bezdusznie wyglądać.
Czułem jak czyjeś silne dłonie mocno trzymają mnie za głowę i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, kto to robi.
Joe patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, które wydawały się jeszcze bledsze niż zazwyczaj. Raz za razem równomiernie wypuszczał i wdychał powietrze starając się uspokoić.
-No wreszcie coś do ciebie dotarło - westchnął z ulgą i opadł na stojące obok łóżka krzesło
-Co...co się stało? - zapytałem zmieszany odwracając głowę w stronę drzwi, gapiąc się bezcelowo w przestrzeń
-Liczyłem na to, że to ty udzielisz mi tej odpowiedzi... - zaczął, dalej przyglądając się mi uważnie
Potem zaczął mówić coś jeszcze... ale kompletnie nie mogłem skupić się na jego słowach.
Czy w tej sali zawsze było tak hałaśliwie?
Zegar tykał tak głośno, że uderzenie bicza przy tym było jak ciche pstryknięcie palcami... a to nie przestawało tykać! Po co komu zegarki?Tylko człowiek się z tym męczy... za oknem jakiś zagubiony ptak śpiewał swoją ostatnią piosenkę na cześć uczczenia lata, zagłuszaną przez wiejący wiatr. Szelest poruszanych nim liści był tak donośny, jak gdyby ktoś miął w rękach papier tuż przy moim uchu. Tak właściwie dlaczego...
-Nathan? ... wszystko w porządku? - przez wszędobylski haos przebił się dociekliwy męski głos
-Zdefiniuj 'w porządku' - odparłem przecierając oczy, gdyż z każdą kolejną minutą widziany przeze mnie świat stawał się coraz mniej wyraźny
Wszystko zamazywało się przed moimi oczami, jakbym jechał na rozpędzonej  karuzeli.
Każdy dźwięk, każdy ruch zlewał się ze sobą tworząc poplątaną mieszaninę. Przed moimi oczami zamajaczyły dwa zimne punkty, które wydawały się wzywać mnie do siebie... ktoś szeptał po cichu moje imię. Ale te oczy... one nie były błękitne... tylko zielone. Teraz widziałem to wyraźnie. Ogromne szafirowe ślepia wpatrywały się we mnie nieustannie. Na policzku poczułem przyjemny dotyk delikatnej sierści, a po mojej szyi powoli przewijał się smukły, cętkowany ogon.Już kiedyś widziałem tego kota... tak mi się przynajmniej wydawało. Kto by się tym teraz przejmował.
Ogarnęła mnie fala ciepła i spokoju. Na moich ustach pojawił się nikły uśmiech, który w miarę upływu czasu powoli się rozszerzał. Tu było tak.. tak niesamowicie. Moim ciałem wstrząsnął nagły spazm. Dźwięk mojego imienia odbijał się coraz głośniejszym echem w mojej głowie, ale teraz nie zamierzałem poddać się tak łatwo. Nigdzie się stąd nie wybieram

*Joe*
-Nathan! Nathan do cholery! - niemal krzyczałem próbując obudzić chłopaka - nie rób mi tego błagam... nie chcę cie mieć na sumieniu!
Przez chwilę wydawało mi się, że Nathan otwiera oczy, lecz potem jego powieki znowu szybko się zamknęły.
-Nie nie nie nie, nie odpływaj Nathan, bo inaczej już po tobie - potrząsnąłem nim, starając się wymusić jakąś reakcję
Myśl chłopie! Myśl! Co może unieszkodliwić narkotyk... Mam!
Szybko wyciągnąłem z kieszeni ampułkę i wyjąłem z niej jedną z tabletek. Rozkruszyłem ją ostrożnie między palcami i rozchyliłem bardziej usta bruneta wcierając proszek za dolną warkę i pod język. Oby zadziałało.
-Czym oni cię faszerują biedaku... - westchnąłem
Nie mogłem tak zostawić tej sprawy. Zabrałem się za przeszukiwanie szafek...

............................................................
...wolę pozostawić to bez komentarza xd 
-Tak gwoli ścisłości... tak Nathan jest na haju xd a to to taka mieszanka jego snów ;D-
Dziękuję wszystkim, którzy zostawili komentarz pod ostatnim rdz! Było ich aż 8! :D Mój rekord od kiedy wróciłam :D
Nawet nie wiecie ile Wasze komentarze dla mnie znaczą <333
Zachęcam do wyrażania swoich opinii! Tylko szczerze! ;D
Mam nadzieję, że szybko zobaczycie tu nexta :)
Wasza Sierr ;*******



sobota, 15 marca 2014

17. ...I tak Cię znajdę...

Kolejny dzień.
Zegar zaczął wybijać 8 rano.
Nie chciało mi się nawet otwierać oczu, dlatego mój świat pogrążony był w przyjemnym mroku.
Wokół mnie panowała zupełna cisza, przerywana niekiedy cichymi odgłosami kroków na korytarzu. Nawet taka krótka chwila, jeden moment może zadowolić człowieka. Jest swego rodzaju ukojeniem dla umysłu i ciała... można poczuć, jak rozluźniają się mięśnie, a całe ciało się odpręża.
Po jakichś 15 minutach do sali weszła Mezzy.
Nauczyłem się rozpoznawać i rozróżniać ludzi, którzy mnie odwiedzali nawet bez otwierania oczu.
Pewnie dla wszystkich innych czuć ty było tylko szpitalem, bo z tym zazwyczaj się on kojarzy - odorem o nieokreślonym zapachu, który niesie ze sobą niezbyt przyjemne odczucia. Jednak gdy jest się tu od jakiegoś czasu przestaje się to zauważać. Poprzez ten charakterystyczny zapach przebijają się inne, niosące ze sobą przyjemniejsze doznania.
Brunetka na przykład pachniała kwiatami. Była to delikatna woń fiołków, kojarząca się z pokrytymi poranną rosą łąkami, usianymi niezliczoną ilością roślin. Lubiłem ten zapach. Nawet kiedy wychodziła z sali zapach jej perfum unosił się przez jakiś czas w pomieszczeniu.
Zupełnym tego przeciwieństwem była dr Hearn. Można by się spodziewać, że będzie to coś związanego z morskim kolorem jej oczu, jednak miała ona bardziej...wyszukany gust. Bił od niej mocny zapach róż, który błyskawicznie wypełniał pokój. Zmieszany był z delikatną nutą wanilii, ledwo wyczuwalną wśród reszty składników. Max natomiast używał jakiejś wody toaletowej o zbyt ostrym do rozpoznania zapachu.
Jeśli mam być szczery... to zaczęło przerażać mnie to, że z czasem zacząłem zwracać uwagę na tyle szczegółów...

Otworzyłem szeroko oczy.
Wokół mnie panowała zupełna ciemność i niczym niezmącona cisza, pośród której wybijał się jedynie mój nierówny oddech.
Moje oczy z trudem przyzwyczajały się do otaczającego mnie mroku. Dopiero po chwili rozjaśniło się nieco, jak gdyby ktoś zapalił żarówkę, która powoli traciła swój blask, jakby miała za chwilę zgasnąć.
Przywarłem do pobliskiej ściany starając się złapać w płuca lodowate powietrze.
Nagle jakby zza ściany usłyszałem czyjść równy, głęboki i miarowy oddech, towarzyszący głośnym krokom. Przez moje ociekające potem plecy przeszedł zimny dreszcz. 
-O mój b... - zdążyłem wysapać, po czym przerwałem szybko, gdyż na rogu pojawiła się nagle jakaś ciemna sylwetka.
Zamarła w pół kroku i stanęła bez ruchu uważnie nasłuchując i kręcąc przy tym powoli głową. Każdemu jej ruchowi towarzyszył spokojny, głęboki oddech, który echem odbijał się od ścian.
Po ciągnącej się całą wieczność chwili postać ruszyła dalej.
Dopiero, gdy gwałtownie wypuściłem powietrze z ust zdałem sobie sprawę, że wstrzymałem oddech. Podniosłem rękę i powoli przetarłem swoją twarz. Nie rozumiałem nic z tego, co się tu działo.
Jedyna rzecz, której byłem pewny to to, że ten człowiek kogoś szuka.
A tym kimś byłem ja.

Odczekałem jeszcze chwilę i powoli ruszyłem za siebie. 
Rozglądałem się nerwowo dookoła. Bałem się, że w pewnym momencie napotkam postać, która chce mnie dopaść. Po przebyciu kilku metrów usłyszałem mrożący krew w żyłach szept
-Nie ukryjesz się... zawsze Cię znajdę...
Ogarnęła mnie panika. Gorączkowo zacząłem rozglądać się za upragnionym wyjściem, jednak nigdzie nie mogłem go znaleźć. Tymczasem mój prześladowca kontunuował
-Dokądkolwiek pójdziesz, gdziekolwiek się ukryjesz i tak Cię znajdę... Nigdzie nie jest bezpiecznie... nigdzie nie zaznasz spokoju... Nathan
W momencie, gdy usłyszałem swoje imię zastygłem bez ruchu. Nie będąc w stanie nic zrobić. To właśnie doprowadziło do straty przeze mnie równowagi.
Zachwiałem się nieznacznie, po czym przeniosłem ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
W tej chwili zrozumiałem, że to już koniec.
Poczułem pod stopą ostry kształt i w chwili, gdy mocniej na niego nacisnąłem zaczął się rozpadać.
Przedmiot rozleciał się pod wpływem mojego ciężaru w drobny mak z trzaskiem, który pośród panującej ciszy rozległ się niczym uderzenie pioruna. W tej samej chwili na końcu korytarza ujrzałem zbliżającą się w moim kierunku czarną sylwetkę.
W mgnieniu oka zerwałem się do ucieczki. Z impetem wpadłem na ścianę, która nie wiadomo skąd pojawiła się tuż przede mną. Usłyszałem za sobą dudnienie kroków i niezmienny miarowy oddech.
Zacząłem biec w przeciwnym kierunku. Czułem się, jakbym biegł przez niezmierzony labirynt i bałem się momentu, w którym nie będę miał gdzie uciec.
Biegnąc dalej w szalonym tempie niemal czułem na sobie oddech mojego prześladowcy. 
Cały czas słyszałem jego szept, jednak krew pulsowała mi w uszach tak mocno, że nie mogłem rozróżnić ani jednego słowa.
Widziałem, że korytarz zaczyna się zwężać.
Wiedziałem, że niedługo to wszystko się skończy.
Nagle kilka metrów przede mną pojawiły się ogromne mahoniowe drzwi. Były lekko uchylone, a z ich wnętrza wydostawały się smugi gęstego, mlecznego dymu...
Nie, nie dymu... mgły.
Stanąłem jak wryty, nie wiedząc co mam zrobić. Człowiek, który mnie gonił był coraz bliżej... z drugiej jednak strony w tych drzwiach... a raczej w tym co było za nimi było coś, co mnie przerażało. Jakby jakaś część mnie wiedziała, co tam znajdzie i była wstanie zrobić wszystko, aby do tego nie dopuścić... Poczułem za sobą czyjąś obecność... nagle znów usłyszałem ten krzyk
-NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!

Gwałtownie podniosłem się z poduszki.
Drobne krople potu spływały po moim ciele, a ich smugi układały się w nieregularne wzory. Moja klatka piersiowa unosiła się szybko, wprawiając w ten sam ruch pokrywającą dolną część mojego ciała kołdrę,a w mojej skroni znowu pojawiło się bolesne pulsowanie.
Wtedy poczułem na sobie uważne spojrzenie zimnych jak sople lodu błękitnych oczu.


......................................................
Sama nie wiem jak określić to, co napisałam... mi się to kompletnie nie podoba i zaczynam myśleć, że powrót nie był jednak zbyt dobrym pomysłem :./
A Wy jak uważacie? Czy kontynuowanie tego bloga ma jakiś sens jeśli tak kompletnie nie idzie mi pisanie?

Także ten... Czekam na Wasze opinie w komentarzach
Wasza Sierr ;*********

P.S. Dziękuję za nominacje do Liebster Award, odpowiedzi i całą resztę postaram się umieścić pod następnym -o ile do tego dojdzie-postem




 

piątek, 7 marca 2014

16. ...Chyba mnie z kimś pomyliłeś...

-Niespodzianka - usłyszałem nieco ochrypły głos - Pewnie nie spodziewałeś się mnie tutaj, myślałeś, że już więcej się nie zobaczymy, co? - powiedział z nutą ironii, a zaraz potem jego mina zrzedła - Szczerze mówiąc to ja też tak myślałem
Pierwszy szok powoli mijał. Po co on tu przyszedł? Nie będę miło wspominał jego ostatniej wizyty i nie spodziewam się by następne miały być przyjemniejsze.
Przyglądałem się mu dokładnie. Jeśli mam być szczery... nie wyglądał najlepiej. Stał pewnie na swoich nogach, ale w jego postawie widać było rezygnację. Oczy, te niegdyś bijące nieskazitelnym blaskiem dwa błękitne opale, straciły swój blask. Były opuchnęte, a pod nimi rozciągały się długie ciemne smugi. Nie przespał co najmniej kilku ostatnich nocy. Miał na sobie czarne spodnie, pomiętą szarą koszulkę i ciemnobrązową skórzaną kurtkę.
W głębi serca zrobiło mi się go żal, jednak nie dałem tego po sobie poznać.
-Czego tu chcesz? - zapytałem oschle
-Mi też miło Cię widzieć Nathan, jak mniemam ucieszył cię mój widok... ale nie powiem, nie spodziewałem się radosnego powitania - odpowiedział głosem wyzutym z wszelkich emocji - no więc...
-Kate cię tu przysłała, prawda?
-A gdybym zaprzeczył, uwierzyłbyś? - uniósł pytająco prawą brew. Nie usłyszał odpowiedzi - Tak też myślałem
Rozglądnął się po pokoju.
-Taaa... nie wiele się tu zmieniło
Powolnym krokiem poszedł w kierunku okna i odsłonił powoli zasłony.
-Ołłł... próbowałeś się aż tak drastycznie stąd wydostać? No no, przyznam szczerze, że...
-To od zewnątrz - wtrąciłem poirytowany
Joe lekko przejechał palcami po szybie.Na jego czole pojawiły się dwie pionowe zmarszczki, gdy uważnie przyglądał się śladom.
-Hmmm... to ciekawe - zastanawaił się, po czym otworzył jedno z okien - Przyda się tu trochę świeżego powietrza
-Możesz mi w końcu powiedzieć po co tu przyszedłeś? - coraz bardzej zaczynał denerwować mnie swoją obecnością
-Otóż jestem tu, aby ci pomóc - usiadł na krześle obok mojego łóżka
-Jesteś 10 osobą, która mówi mi to w tym tygodniu, wymyśl coś bardziej oryginalnego, ten żart już znam
-Nowego? Mówisz - masz. Jestem tu aby uświadomić ci błędy w twoim jakże genialnym rozumowaniu, które polegają na tym, że jesteś totalnym pesymistą, a w dodatku idiotą - uśmiechnął się sztucznie, czekając na moją reakcję
-Skoro takie są twoje zamiary, to możesz od razu wyjść i nie marnować naszego czasu
-O nie, nie mój drogi, chyba mnie z kimś pomyliłeś. Nie mam cycków, blond włosów, ani nie jestem doktorem. Tym bardziej nie zamierzam przejmować się twoimi dziecinnymi humorkami - powiedział przyjaznym tonem, wbijając we mnie spojrzenie swoich świdrujących oczu - Pierwsza rada, ogarnij się. Przyjmij ją jako taki specjalny prezent powitalny i radziłbym ci dogłębnie ją rozważyć zamiast wymyślać kolejne sposoby pozbawienia się życia... a tak poza tematem... podcięcie sobie żył jest takie popularne... już bardziej podobał mi się numer z lekami... całkiem poetyckie - kręcił głową na boki rozmyślając
Co za debil! Co on sobie w ogóle myślał?! Był najbardziej irytującym facetem jakiego znam... a przynajmniej pamiętam. Już dawno nikomu nie udało się mnie tak zdenerwować. To zawsze ja panowałem nad sytuacją, ja doprowadzałem innych di szału... a tu było zupełnie odwrotnie. Nie miałem żadnej kontroli. W mojej głowie pojawiło się kłujące pulsowanie. Zrobiłem kilka głębokich wdechów.
-Pierwsza rada? Masz zamiar mnie jeszcze odwiedzić? Jak miło
-Nie musisz się tak wysilać Nathan, to widzimy się jutro mały, nie zapomnij o czym mówiłem! - podniósł się z krzesła i wyszedł zamykając za sobą drzwi
-Już nie mogę się doczekać. Skacze z radości - mruknąłem do siebie
Odruchowo dotknąłem moich bezwładnych kończyn. Może jednak w tym co mówił Joe jest jakiś sens? Może... może rzeczywiście jest jeszcze dla mnie szansa... choćby minimalna. Skarciłem się w duchu. 'To żałosne, że jeszcze w to wierzysz...' mówił głos w mojej głowie.
Głośnym westchnieniem wypuściłem powietrze z płuc.
Czy coś zakłuło mnie pod mostkiem czy to już tylko moje wyobrażenia?
Odwróciłem głowę w stronę okna. Zapowiadał się dziś piękny dzień.
Ciekawe czy jeszcze kiedyś uda mi się podziwiać takie wspaniałe poranki nie tylko zza szpitalnych murów.

......................................................
Hello :D
Jak się macie? Mam nadzieję, ze u Was wszystko ok ;)
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze,które pojawiły się pod ostatnim postem! JESTEŚCIE WIELKIE :*
Chciałabym, żeby ten rozdział też udało się Wam jakoś przeczytać xd
Tak wgl to co o nim sądzicie?
Czekam na Wasze opinie ;D
Jeśli to przeczytałyście, to proszę skomentujcie. Dla Was to tylko kilka minut, a dla mnie znaczy bardzo wiele! Daje mi motywację do dalszego pisania :)

Do następnego! (oby udało mi się coś sklecić ;p)
Wasza Sierr ;********

 Dziękuję za ponad 9 900 wyświetleń! :***




wtorek, 4 marca 2014

15. ...Nic nie wiesz...

* 6 miesięcy później *
- To już drugi raz w tym miesiącu Nathan... naprawdę aż tak spieszy ci się na ten drugi świat? - zapytała znużonym głosem dr. Hearn - juz nie wiem co mamy z tobą zrobić. Przecież nie możemy obserwować cię cały czas!
Tak było za każdym razem. Miałem już dość tych bredni... nie mogli mi po prostu dać odejść? Nie potrafili zrozumieć, że ja nie chce tak żyć?! Przyznaje, może podcięcie sobie żył nie było najlepszym z moich pomysłów, ale udało by sie gdyby tylko nie ta idiotka Mezzy. Zawsze musiała przyjść nie w porę...
-... Gdybyś tylko dał nam szanse... gdybyś dał sobie szanse to wszystko nie musiałoby tak wyglądać... Wiem, że... - ciągnęła swoj monolog Kate
-Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz - wtrąciłem poirytowany - nic nie wiesz. Bo skąd mogłabyś widzieć? To nie ty leżysz tu przkuta do łóżka od niemal roku. To nie ty masz być kaleką do końca życia...
-Mówiłam ci, że jeśli tylko...
-Nie przerywaj mi! - wycedziłem przez zęby - dobrze wiesz, że nie ma szans na to, ze będę chodził, okłamujesz tylko siebie i mnie, nie rób nam obojgu złudnej nadzieji!
-Jesteś niemożliwy!!! Mógłbyś w końcu przestać zachowywać się jak rozwydrzony bahor! To ci w niczym nie pomoże!
Po tych słowach trzasnęła drzwiami i zostawiła mnie samego. Znowu... takie kłótnie zdarzały się coraz częściej i niestety zawsze się tak kończyły.
Nie potrafiłem rozmawiać o tym inaczej. Myśl o tym, że nie będę chodził doskwierała mi coraz bardziej z każdym dniem.
Wszystko stało sie takie przytłaczające. Miałem wrażenie, że otaczająca mnie przestrzeń staje sie coraz mniejsza. Zrobiło sie tu ciasno i duszno. Nie raz w nocy budziłem się nie mogąc nabrać powietrza do płuc, często zdarzało mi się też spaść z łóżka... Czułem jak każdy kolejny wdech sprawia mi coraz większy ból, nie fizyczny, ale psychiczny... z jednej strony oznaczał następny dzień udręki, natomiast z drugiej dawał nadzieję, którą jak idiota ciągle gdzieś w głębi swojej duszy ciągle miałem.

Kolejne dni mijały szybko, nie różniąc sie od siebie niczym szczególnym. Codziennie przychodziła do mnie Mezzy z lekami, a w jeden dzień odwiedził mnie nawet Max, starając się namówić mnie do podjęcia rehabilitacji.
-To teraz twoja jedyna szansa Młody, nie zmarnuj jej
Powtarzał to za każdym razem kiedy tu przychodził.
Po co mialem to robić? Przecież nie miałem szans żeby chodzić. Wózek był moją jedyną opcja, więc po co się męczyć?

Zegar zaczął wybijać północ. Czekała mnie kolejna bezsenna noc. Nie brakowało ich w ostatnich miesiącach. Nie czułem się zmęczony, choć czułem, że moje powieki stają sie coraz cięższe. Nie chciałem jednak zasnąć. Czym to było spowodowane? Mógłbym sobie wmawiać, że to przez burze szalejącą za oknem, ale prawda była zupełnie inna.
Bałem się. Cholernie się bałem. Mimo iż nie miałem żadnego snu od jakiegoś czasu to każdy wieczór, każda noc była dla mnie wyzwaniem. Ciągle kiedy o tym myślę słyszę rozdzierający moją glowe krzyk od którego nie jestem w stanie się uwolnić.
Niekiedy budzę się nagle zlany potem ale nic nie pamiętam. Tak jakby jakaś część mojego mózgu odgradzała mnie od tego. Tak jakby przeszłość a teraźniejszość dzieliła gruba ściana przez którą nie potrafię się przebić.
Nagle moje rozmyślania przerwało ciche skrobanie. Nie był to pierwszy raz kiedy je słyszałem.
Zawsze gdy o tym wspominałem pielęgniarka tłumaczyła, że to gałązki drzew podczas silnego wiatru ocierają się o okno. Ja jednak wiedziałem, że to nie było to...

7 rano. Przez zasłony do pokoju zaczynają przedzierać się nieśmiało nikłe promienie wschodzącego słońca. Po wczorajszej burzy pozostało tylko wspomnienie. Za oknem słychać śpiew ptaków, który niestety pojawia się tu coraz rzadziej. Nadchodzi jesień... chciałbym żeby przyniosła ze sobą jakąś odmianę, coś co urozmaiciłoby nieco codzienność.
W tym też momencie drzwi do sali otworzyły się.
Przez chwile myślałem, że znowu mam zwidy. Jednak szybko przekonałem się, że to wszystko dzieje się naprawdę.

 .............................................................

Witam wszystkich :)
Tak wiem... nie wyszło mi to tak jak chciałam, ale dajcie mi trochę czasu a postaram się trochę rozkręcić ;)
Jeśli ktoś to przeczyta to jest wielki i składam mu pokłony!
Jakie to świetne uczucie tu wrócić ^^
Tak właściwie to co u Was? Strasznie się stęskniłam! ;***
Zachęcam do -szczerego- komentowania, dajcie mi znać jeśli się Wam podobało lub nie :)
P.S. Możenie zostawić w komach linki do waszych blogów, postaram się przeczytać :)
Jeśli macie jakieś pytania piszcie na tt lub na mojego maila adri.22@interia.pl, obiecuję, że odpisze!

Do następnego!
Wasza Sierr ;******


piątek, 28 lutego 2014

Powrót

Hej, nie wiem czy mnie jeszcze wgl pamiętacie :) .. dawno nie było mnie na tym blogu.
Ostatnio naszło mnie na wspomnienia i zaczęłam się zastanawiać nad dokończeniem tego bloga...
Co Wy na to?
Ma to jakiś sens?
Dajcie znać w komentarzach lub na twitterze!

Wasza Sierr ;***